SMS FILMOWY: LIPIEC

W lipcowym podsumowaniu tylko dwa filmy: niezbyt udany bollywood i animacja przeznaczona raczej dla starszego widza.

Filmowy lipiec wyszedł mi nieco słabiej niż książkowy, pewnie dlatego, że w komunikacji miejskiej łatwiej się czyta niż ogląda filmy. Poza tym nawarstwiło mi się fajnych seriali, o czym już wkrótce na blogu. Zaległości zamierzam nadrobić w sierpniu, zwłaszcza że kina planują nieco lepszy repertuar – choćby podwójnego Ozona. Chociaż czeka mnie też sporo kiepskiego kina z Tamil Nadu… Ale póki co, dwa filmy z podsumowania lipca:

Nazywam się Cukinia w reż. Claude’a Barrasa – gorzka, ale i dowcipna opowieść o dzieciach, którym świat dorosłych zaofiarował jedynie smutek i samotność. Odkąd ojciec odszedł do innej kobiety, 9-letni Ikar mieszka wyłącznie z uzależnioną od alkoholu, apodyktyczną matką. Po jej tragicznej śmierci, chłopiec, który prosi by nazywać go Cukinią, zostaje umieszczony w domu dziecka. Pierwsze dni w nowym miejscu są dla niego niezwykle trudne, głównie ze względu na prześladowania ze strony jednego z kolegów. Z czasem jednak Cukinia zdobywa akceptację, a nawet przyjaźń rówieśników z sierocińca. Jasnym punktem jego nowego życia są także wizyty policjanta Raymonda, w którym chłopiec zdaje się widzieć ekwiwalent ojca. Siedmioro bohaterów filmu Nazywam się Cukinia to ludzie głęboko zranieni psychicznie, choć żadne z nich nie skończyło 10. roku życia. W swojej krótkiej egzystencji doświadczyli wszelkich odmian zła, jakie może zaoferować świat dorosłych: molestowania seksualnego, matczynej obojętności, śmierci jednego z rodziców, uzależnienia bliskich od narkotyków. Rozpaczliwie pragną tylko jednego: rodzicielskiej miłości, której los jednak im odmawia. Animacja Claude’a Barrasa trwa niewiele ponad godzinę, niesie jednak ze sobą więcej emocji niż niejeden film pełnometrażowy. Nie tylko tych gorzkich i przytłaczających widza, w Nazywam się Cukinia jest bowiem sporo dowcipu, zwłaszcza w fragmentach, gdy dzieci próbują zrozumieć świat dorosłych. Nie każdemu może przypaść do gustu sposób animacji, na jaki zdecydowali się twórcy filmu, warto jednak poświęcić te 60 minut, by poznać świat dzieci, które zbyt szybko musiały stać się dorosłe.

film_13278_original_1

Mirzya w reż. Rakesysha Omprakasha Mehry – epicka opowieść o miłości aż po grób. Monish (Harshvardhan Kapoor) pracuje jako stajenny oraz instruktor jazdy konnej. Jedną z jego klientek zostaje Suchitra (Saiyami Kher), w której mężczyzna rozpoznaje przyjaciółkę z dzieciństwa. Wkrótce dawne uczucie odżywa, dziewczyna jest jednak zaręczona z księciem Karanem (Anuj Choudhry), który nie zamierza łatwo rezygnować z pięknej narzeczonej. Związkowi Suchitry z ubogim stajennym, w dodatku ściganym za morderstwo, sprzeciwia się ponadto jej ojciec (Art Malik). Mirzya to kolejna bollywoodzka wariacja na temat miłości niemożliwej. Akcja filmu toczy się dwutorowo: współcześnie, opowiadając historię Monisha i Suchitry, oraz przed kilkoma wiekami, odtwarzając radźasthańską legendę Mirza Sahiban. Do indyjskiej kinematografii komercyjnej obraz Rakesysha Omprakasha Mehry nie wnosi nic nowego, bez wątpienia jest jednak przyjemny dla oka i ucha. Jego największą zaletą są fantastyczne zdjęcia Pawła Dyllusa, oryginalne choreografie taneczne oraz piękna muzyka. Wszystko to ratuje dość banalną fabułę i sprawia, że ponad dwie godziny seansu nie idą na marne.

mirzya_ver3

Za mało? Za kilka dni na blogu pojawi się recenzja filmu tym razem nie kinowego, a Netflixowego. Uwaga! Możliwe lokowanie osobistych doświadczeń. Ale najpierw książka. O filmach 🙂

Dodaj komentarz