(Nie)winna czarownica: „Zaginiona księga z Salem” Katherine Howe

Potomkini czarownic o czarownicach. Poprawnie, ale bez choćby cienia magicznego klimatu. Doktorantka Katherine Howe napisała swoją debiutancką powieść jak rozprawę doktorską: nienagannie stylistycznie i bez emocji.

Stany Zjednoczone, 1991 rok. Connie Goodwin jest doktorantką na wydziale historii uniwersytetu Harvarda. Właśnie zdała niezwykle trudny egzamin, zezwalający jej na rozpoczęcie ostatniego etapu pracy nad doktoratem. Dziewczyna musi zdecydować się na temat rozprawy, a jej promotor – charyzmatyczny profesor Chilton – nalega, by znalazła nieznane źródło pierwotne. Podniosłoby to znacznie walory jej doktoratu, a jej samej zagwarantowało poczesne miejsce wśród amerykańskich akademików. Connie robi więc wszystko, by spełnić oczekiwania promotora, jednak osobiste problemy skutecznie odciągają ją od pracy naukowej. Dziewczyna musi bowiem spędzić lato w miasteczku Marblehead, przygotowując dawny dom babci do sprzedaży. Budynek jest niezwykle zaniedbany, nie posiada elektryczności, a sprzęt gospodarstwa domowego pamięta czasy wielkiego kryzysu. Porządkując kolejne pokoje Connie wpada na ślad tajemniczej Deliverance Dane, która z czasem okazuje się nieznaną czarownicą straconą podczas histerii w Salem w 1692 roku. Jednocześnie dziewczyna odkrywa istnienie tajemniczej księgi, która może nie tylko stać się upragnionym źródłem pierwotnym, ale i rzucić nowe światło na badania dotyczące czarów w Nowym Świecie. W poszukiwaniu zaginionej księgi pomaga jej Sam – czarujący konserwator zabytków z sąsiedniego miasteczka Salem. Wkrótce Connie odkrywa nie tylko nowe fakty na temat czarownictwa w kolonialnej Ameryce, ale także, równie przerażającą, co fascynującą, prawdę o kobietach ze swojej rodziny. Poszukiwania księgi i odkrywanie mrocznej przeszłości własnych przodkiń staną się też dla młodej doktorantki okazją do zrozumienia dziwnych wyborów życiowych swej matki i pogodzenia się z jej „dziwactwami”. Tajemniczą księgą zaczyna się także interesować profesor Chilton, a jego pragnienie zdobycia almanachu znacznie wykracza poza standardową opiekę promotora nad doktorantką…

Zaginiona ksiega z Salem2 OK

Teoretycznie Zaginiona księga z Salem ma wszystko, czego można oczekiwać od porządnej powieści z magią w tle: opuszczony, wiekowy dom, czarownice, zaginioną księgę zaklęć, zakurzone archiwa i tajemnicze, magiczne symbole. Książkę czyta się dobrze, a stylowi autorki nic nie można zarzucić, choć trudno też określić go mianem błyskotliwego. Momentami Zaginiona księga z Salem nawet wciąga – niestety, głównie w partiach dotyczących przeszłych wydarzeń z Salem. Historia poszukiwań prowadzonych przez Connie natomiast, stanowiąca większą część powieści, jest jak letnia herbata – niby da się wypić, ale raczej bez entuzjazmu. Zaletą powieści jest wierność realiom XVII wieku i spora ilość historycznych ciekawostek – widać w tym rękę badacza dawnych dziejów. Katherine Howe – podobnie jak jej bohaterka doktorantka i potomkini rzeczywistej „czarownicy z Salem” – przedstawiła interesujący, choć ryzykowny z punktu widzenia kariery naukowej, pogląd na wydarzenia z 1692 roku. Założyła bowiem, że w Salem naprawdę mogło chodzić o czary, a nie – jak uważają współcześni historycy – histerię znudzonych dziewcząt lub zbiorowe zatrucie sporyszem. Niestety, na tym oryginalność powieści się kończy. Wbrew zapewnieniom z okładki Zaginiona księga z Salem nie jest ani mroczna, ani czarująca. Bohaterowie – z wyjątkiem psa Arlo – są do bólu sztampowi, a akcja przewidywalna i wartka jak woda w kałuży. Sporo w niej dziur i fabularnych błędów, co sprawia, że momentami badania prowadzone przez Connie budzą śmiech, a nie zainteresowanie. Wszystko to jednak można by autorce wybaczyć, gdyby nie absolutny brak emocji. Poprawny styl pisania widocznie nie wystarczy, by wytworzyć w powieści klimat, jeśli nie grozy, to chociaż niepokoju, dreszczyku podniecenia towarzyszącego odkrywaniu tajemnic przeszłości. Tymczasem większe emocje odczuwałam czytając dział ogłoszeń w Gazecie Wyborczej. Powieść Howe należy do tych książek, które czyta się lekko, szybko i dość przyjemnie, po czym zapomina się o nich zaraz po przeczytaniu. Zaginiona księga z Salem to świetna lektura na upalne, letnie dni, gdy mózg domaga się – mimo wszystko – bodźców intelektualnych, ale nie chce się zanadto przemęczać. Tylko nie popełnijcie tego błędu co ja – nie czytajcie Zaginionej księgi z Salem, gdy cierpicie na kryzys twórczy w pracy nad doktoratem. Connie jest, oczywiście, tak genialną doktorantką, że może Was wpędzić w dodatkowe kompleksy.

10 komentarzy Dodaj własny

  1. Lolanta pisze:

    Haha!, Ale ją zjechałaś 😀
    O widzisz, ja jej też zarzucałam, że jej wypowiedzi były jak wygłaszanie referatu na auli 😦 Książkę ratuje tematyka i… pochodzenie autorki. Osobiście mi się jeszcze podobał stary dom babci i poszukiwanie, grzebanie w bibliotekach itp.
    A co powiesz na temat języka z XVII wieku? Czy Tobie też wydał się sztuczny i wymuszony, a słowa archaiczne wstawiane tylko „na wyrywki”?

  2. Niestety, strasznie mnie ta książka rozczarowała – zwłaszcza, że dużo sobie po niej obiecywałam 😦 I masz rację, zapomniałam napisać o języku! Mam dokładnie to samo wrażenie co Ty – ktoś (autorka? tłumacz?) znał kilka archaicznych słów i wciskał je bez ładu i składu…
    Co do emocji – niedawno znalazłam zdjęcie mojego pradziadka, którego niestety nie dane mi było poznać. Na tyle fotografii zapisał dedykację dla mojej mamy – zobaczyłam pismo, które było niemal identyczne jak moje i się autentycznie wzruszyłam do łez. A tu Connie jest zimna jak skała… jest tylko badaczką. Ale może to ja jestem nadwrażliwa…

    1. Lolanta pisze:

      Niee, coś zdecydowanie było nie tak z tą książką. Doskonale rozumiem, co masz na myśli. Ale ja ostrzegałam! 😉

      1. Ostrzegałaś…a ja nie posłuchałam i zostałam ukarana 😛 Rany…chyba mi się Grey rzucił na mózg :/

  3. krzysiek66 pisze:

    Książka wygląda na zmarnowany potencjał. Planowałem ją przeczytać, ale teraz już chyba sobie odpuszczę. Przy okazji życzę weny twórczej w pracy nad doktoratem:)

    1. Hahaha, dziękuję!
      Co do książki – Olga z Wielkiego Buka była zachwycona, Lolanta raczej podziela moje zdanie… Tę książkę dobrze się czyta mimo wszystko, więc może jednak spróbuj. Ale nie w pierwszej kolejności 😛

  4. krzysiek66 pisze:

    Przy tylu tytułach, które mam w planach chyba sobie odpuszczę. 2 osoby na 3 nie były z niej zadowolone, więc coś w tym musi być:)

    1. Prawda – za dużo jest świetnych rzeczy do przeczytania 🙂

      1. krzysiek66 pisze:

        Dużo i na dodatek trudno jest znaleźć czas na wszystkie.

  5. Krzysiek, no właśnie – ciągle marzę o zmieniaczu czasu Hermiony…

Dodaj odpowiedź do blankakatarzynadzugaj Anuluj pisanie odpowiedzi